Ekranizacje książek to trend dość popularny we współczesnej kulturze. Kiedy tylko pojawia się jakaś pozycja literacka, która jest okrzyknięta bestsellerem, zaraz znajdzie się producent filmowy, który chce kupić do niej prawa oraz reżyser chętny do przelania na ekran papierowych treści. Czyżby twórcy filmów nie mieli już pomysłów na nowe produkcje i dlatego muszą czerpać tematy od pisarzy? Bo właściwie czy ekranizacje książek są  odbiorcom kultury potrzebne? Może to tylko sposób na zarobienie pieniędzy przez osoby, które nie mają na to innych pomysłów?

Dla ambitnych

Dla tych, dla których książka ma wartość samą w sobie i nie trzeba jej jeszcze ubogacać sztukami wizualnymi, ekranizacje to prawdziwa zmora. A właściwie może nie ubogacać, ale zubażać. Książki dostarczają nie tylko miło spędzonych chwil relaksu, poszerzenia naszej wiedzy i horyzontów myślenia, ale przede wszystkim rozwijają naszą wyobraźnię. Niezależnie czy jest się dzieckiem, czy dorosłym, wyobraźnia pracuje w trakcie czytania na wysokich obrotach.

A co robią ekranizacje książek? Wywracają nasze wyobrażenia o świecie z lektury i jej bohaterach do góry nogami. Po obejrzeniu ekranizacji ulubionej książki nasze wyobrażenia już nigdy nie przybiorą kształtu tych pierwotnych, a wyobraźnia będzie zdewastowana – dosłownie i w przenośni. Bo chociaż ekranizacja książki będzie udana, jak na przykład jest w przypadku „Dziewczyny z pociągu” Pauli Hawkins, to już nigdy wyobrażenia miejsc i postaci nie będą takie, jak wcześniej.

Dla leniwych

Miłośnik kina mógłby powiedzieć, że on lubi chodzić po prostu na dobre filmy. I nie interesuje go czy są one nakręcone na podstawie jakiejś książki czy nie. Nie ma to dla niego żadnego znaczenia. Ważne, aby film trafiał w jego gatunkowe gusta. A jeśli produkcja mu się nie spodoba, a będzie kręcona na podstawie jakiejś książki? Może pomyśleć, że to książka była nieudana, nie zaglądając nawet do jej środka. Tak na przykład wydarzyć się po obejrzeniu w kinie filmu „Kod da Vinci”, który jest średnio udaną ekranizacją „Kodu Leonarda da Vinci” napisanego przez Dana Browna. A „Zaginiona dziewczyna” Gyllian Flynn, która również doczekała się adaptacji filmowej, mocno okrojonej o emocje i wyrazy myśli bohaterów, które w książce były przecież kluczowe? Oglądając takie ekranizacje miłośnik kina na pewno nie sięgnie nigdy po książkę, gdyż będzie uważał, iż nie są warte przeczytania. Szkoda, bo nawet nie wie jak bardzo się myli…

Ekranizacje niewątpliwie są i dla osób nieczytających i dla fanów literatury, którzy chcą zobaczyć wizję reżysera i kreacje aktorskie w swoim ulubionym dziele. Ale ci, którzy czytają w odróżnieniu od wszystkich znających fabułę jedynie z filmu, to wymagający i wrażliwi odbiorcy. Dla nich niesmak po nieudanej ekranizacji pozostaje na długo. To nie tylko nieudany film, ale coś więcej – zburzenie pozytywnego wyobrażenia na temat książki i przedstawionego w niej świata. Może lepiej będzie oddzielić raz na zawsze literaturę od kina. Zostawmy książki książkom, a filmy filmom. Świat wtedy będzie dużo bardziej przyjazny. Co Wy na to?


PPI